środa, 28 sierpnia 2013

Nowości w szafie część I.

Trochę się tego uzbierało :)
Bardzo potrzebowałam zwykłej, białej koszuli którą mogłabym ubrać zarówno do dżinsów jak i eleganckich, czarnych spodni. Na zakupy miałam tylko 10 minut, bo tata czekał na mnie w samochodzie i bardzo się spieszyliśmy, więc wpadłam do Sinsaya i przerzuciłam kilka wieszaków z koszulami, aż w końcu znalazłam tę. Zwykła, prosta, w kroju oversize, sięga za pośladki, więc można ją spokojnie ubrać do legginsów. Kosztowała zawrotne 39 zł.


 Ten zakup zdecydowanie nie był planowany. No ale grzechem byłoby nie kupić przepięknego sweterka w Croppie za jedyna 20 zł.
 Koszula zamówiona z Primarka, trochę za bardzo prześwituje i będę musiała zakładać pod nią czarny top, ale i tak uważam że jest przeurocza.
 Znowu koszula, znowu biała. Kiedy odwiozłam w poniedziałek siostrę na lotnisko wiedziałam, że naszym kolejnym celem będą Złote Tarasy, ale nie przygotowywałam się tam na zakupy. Wyprzedaże powoli się kończą i ciężko jest znaleźć coś ogarniętego w rozsądnej cenie, dlatego zdziwiłam się że w Bershce mieli jeszcze koszule w moim rozmiarze. Przez długą chwilę byłam pewna że na pewno jest gdzieś rozpruta albo poplamiona fluidem, bo kosztowała tylko 25 zł, ale okazało się, że wszystko z nią ok.
 Sweterek z Bershki kupiony w Rzeszowie, kosztował 39 zł. Bardzo elegancki, nie ma guzików ale zbytnio mi to nie przeszkadza. Urzekła mnie przepiękna koronka na ramieniu.


Już jakiś czas temu myślałam o zakupie parki. Przydaje się na festiwale, wakacje, jesień, parka jest dobra na wszystko. Znowu sprowadzona z Primarka przez Ewę :) Ma przepiękne serduszka,urocze wcięcie w talii przez co wyglądam na szczuplejszą i zdecydowanie przyda się w nadchodzącej jesieni.

 Pora na spodnie :) Wyprzedaże bez choćby jednej nowej pary w mojej szafie to nie wyprzedaże. Z drugiej strony, dżinsy zużywam w tempie błyskawicznym. Wystarczy, że trochę się rozciągną i nie leżą już tak jak trzeba, bym wrzuciła je na dno swojej szafy i już nigdy nie założyła. Po prostu - spodnie mają leżeć idealnie. Czarne są z Bershki, kosztowały 59 zł, są zrobione z grubego, dobrego dżinsu, przecenione ze 180 zł. Niesamowicie wygodne.

 Na tą parę czaiłam się baaaaaardzo długo. Najpierw widziałam je w sklepie, potem odwiedzałam stronę internetową Stradivariusa i mlaskałam do nich przed snem, ale kosztowały 69 zł. Jako że przekraczały mój pieniężny limit na spodnie, nie kupiłam ich. Potem nastały przeceny, a staniały tylko o 10 zł. Uważam że nie są warte 59zł, więc cierpliwie czekałam aż stanieją. No i poszły w dół, do 45 zł, ale nie było już mojego rozmiaru. Żebyście widzieli moją minę... No i zapomniałam o nich. A potem pojechałam do Krakowa i z nudów przeszłam się po Galerii Krakowskiej, gdzie znalazłam je w moim rozmiarze za ... 39 zł. Nawet się nie zastanawiałam. Nie są to zwykłe dżinsy, tylko jegginsy, nie mają zamka i kieszeni z przodu więc uważam że nie były warte 70 zł.


Na dziś tyle. W następnej notce pokażę wam resztę zakupów oraz to, co przyszło mi z Elfa :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Kraków część druga.


Totalny mix zdjęć z krakowskiego zoo, rynku i osiedla. Enjoy ;) 













jestem pozytywie zaskoczona tym zdjęciem. w pomieszczeniu było tak ciemno że nie widziałam własnych stóp a mimo to mój aparat świetnie sobie poradził bez lampy. nawet szumy nie są duże.







sobota, 17 sierpnia 2013

Kraków część pierwsza.

Uwielbiam Kraków. Bywam w nim kilka razy do roku, bo żal nie skorzystać z darmowych noclegów i świetnego spędzenia czasu z moją chrzestną i jej najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem. Niestety, tym razem chrzestna wyjechała, więc mieszkanie zajmujemy tylko we trójkę. Wczoraj na pierwszy ogień poszła Bonarka City Center. Szału nie było, kupiłam tylko kilka rzeczy które pokażę w następnej notce. Dziś, po wstaniu z łóżka pojechaliśmy do mojego ulubionego miejsca w Krakowie - Zoo. Mogłabym tam spędzić cały tydzień, serio. Lubię patrzeć, jak rosną oceloty i serwale i po cichutku powtarzam sobie, że kiedyś sprawię sobie jednego lub drugiego. Lub oba. Po powrocie do domu zamówiliśmy najlepszą i największą pizzę w Krakowie - średnica 60cm, cena 40 zł, żal nie skorzystać. Teraz skończyłam składać film i biorę się za jakieś zdjęcia, o 17 ruszamy na podbój Ikei. Pora zakupić jakieś segregatory na faktury i różnorodną dokumentację, bo znając życie wszystko pogubię.

focia w lustrze musi być.

najpierw trochę kfc...

... potem trochę sushi...

... a na końcu lody!



najnowsza reklama pizzeri Toscana

poobiednia praca zamiast relaksu.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Miłości moje.

Miłości moje, a więc koty, bez których pewnie oszalałabym ze samotności. Mieszkając sama i nie mając się do kogo odezwać przez większość doby potrzebuję 'czegoś' do czego mogłabym pogadać i kto odpowie na to moje gadanie. Pies, jak to pies, poliże po twarzy i położy się w kącie mając mnie totalnie w nosie. Pies nie pójdzie ze mną spać w łóżku, bo zajmowałby 2/3 mojego materaca i musiałabym spać na podłodze. Koty są idealne. Zresztą, odkąd pamiętam, mieliśmy w domu kota. Już jako mała dziewczynka zasypiałam z kotem na klatce piersiowej, a gdy przeprowadziliśmy się do naszego własnego domu kotów zawsze było minimum dwa. Raz doszło do sytuacji, w której mieliśmy w domu 18 kotów, a 14 kociąt szczęśliwie znalazło dom. Przez nasz dom przewinęły się już Norweski leśny, którego tata przywiózł do domu 1000 km z Rygi, niezliczona ilość Persów do których zamiłowanie miała moja mama i potrafiła zaadoptować kota z Lublina, był też jeden Syjam którego niestety niedawno ktoś otruł, a rok wcześniej zmaltretował. Ktoś w mojej okolicy ewidentnie nie lubi kotów. Aktualnie mam wesołą rodzinkę 4 kotów, 5 zaginął ale wciąż mam nikłą nadzieję na jego powrót.





Miluza. Zdecydowanie moja faworytka, jedyna panna w stadzie. Jako trzydniowy kociak straciła mamę. Pamiętam wzrok mojej mamy gdy mówiła że kotki nie wyżyją, że co my z nimi zrobimy itp. Sprawa była prosta - o północy gnałam do apteki dyżurnej po mleko dla niemowląt i strzykawkę. Na początku kotki nie chciały jeść, ale z czasem im przeszło i trzeba było wstawać w nocy 'na karmienie'. Do tego dochodziło dogrzewanie ich termoforami i masowanie brzuszków by mogły się wypróżnić. Dwa z nich oddaliśmy, trzeciego, Miluzę, zostawiliśmy. Jej mama była persem, więc Milu odziedziczyła po niej dość długą sierść. Jak na kota jest dziwna - nie boi się wody, lubi bawić się pianą, pić prosto z kranu, jeść czekoladę i inne ludzkie rzeczy np. pierogi z jagodami. Idealna na zimowe pomogła przetrwać mi zimę półtora roku temu, wszystko robiłyśmy razem. Niestety, jakiś rok temu ją też ktoś nieźle poturbował.


Brudy! Ma na imię Archie, ale wszyscy mówimy na niego Brudy, od połączenia słów brudny i rudy. Kot wiecznie w czymś utytłany, ja nie wiem co on robi i gdzie chodzi, ale to jest jakaś masakra. Do tego nie znosi kąpieli. Jako jedyny nie boi się samotoczącej się po domu kuli z futrzastym ogonem. Ma prawie półtora roku, nie jest na sprzedaż, bo już dostawałam takie pytania. Urodziła go Miluza, uwielbiam go za jego piękne, karmelowe oczy. Cudowny kompan do przytulania, lubi robić noski noski, spać z nami i łapać muchy. Nie jest agresywny w stosunku do niczego i nikogo, no może tylko te muchy. ;)





I na koniec, świeżości w mojej kociej rodzince, dwa małe kocurki. Pepsi i Karmel są cudowne! Aktualnie są na etapie walenia wszystkiego łapami - gdy odpowiada, jest dobrze, można się bawić, gdy nie no to klops, idą walić w coś innego. Aktualnie ich atakom padły nasze stopy, lodówka, worek ze śmieciami, Brudy, grzebień, no ogólnie wszystko co się napatoczyło pod ich małe łapki. Już teraz wiem że będą wspaniałymi kompanami na długie, zimowe wieczory :)