czwartek, 10 marca 2016

Kota Kinabalu

Hej!

Tak jak obiecałam, dziś zabieram Was do Kota Kinabalu. Kota Kinabalu to miasto na wyspie Borneo, w stanie Sabah i należy do Malezji.
Może na początku kilka faktów - Malezja to kraj muzułmański i dość bogaty. Malezja to także kraj z naprawdę tanim a dobrym jedzeniem, drogim alkoholem (choć udało się znaleźć tani rum), bardzo przyjaznymi ludźmi i totalnie, w stu procentach podbiła moje serce. Po wylocie z Manili w Kota Kinabalu poczułam się jakbym była w innym świecie. Przyzwyczajona do brudnych i biednych Filipin nagle wylądowałam w miejscu w którym ruch uliczny był uporządkowany, na chodnikach praktycznie nie było bezdomnych i nikt nie chciał cię okantować i okraść.


 Uprzedzając - wszystkie ceny będę podawać w walucie lokalnej, jednak nie będzie to trudne do przeliczenia. 1 polski złoty = 1 ringgit malezyjski MYR.


Na lotnisku wysiedliśmy o godzinie 1 w nocy. Niestety o tej porze nie było już tanich jak barszcz autobusów z lotniska do miasta (5MYR) więc udaliśmy się w poszukiwaniu taksówki. No i tutaj pierwsze bardzo pozytywne zaskoczenie - żeby przejechać się taksówką, trzeba kupić specjalny kupon w budce z kuponami na taksówki. Cena naliczana jest od kilometra a w nocy wzrasta dwukrotnie, tak jest odgórnie narzucone i już. Dzięki temu ma się pewność, że nikt cię nie oszuka i nie naciągnie. Po bardzo złych wspomnieniach z taksówkami na Filipinach byliśmy przeszczęśliwi!
Okazało się, że nasz kurs kosztował 45 MYR.
O drugiej w nocy wysiedliśmy pod naszym hostelem Stay in Lodge. Na klatce schodowej powitał nas duży, tłusty szczur, ale spokojnie. To jest Azja, to jest tu normalne. Jeśli kiedykolwiek słyszeliście, że Azja jest sterylna, porzućcie te nadzieje. Szczur szczura karaluchem pogania.



Niezrażeni szczurzym towarzyszem ruszyliśmy stromą klatką w górę. Musieliśmy obudzić dziewczynę śpiącą za ladą, która wręczyła nam klucze do pokoju i powiedziała że możemy zapłacić kiedy indziej. No spoko, nie ma problemu. Dodała też, że śniadanie jest dostępne od siódmej do dziesiątej rano i jest darmowe. Rano okazało się, że to zwykły chleb tostowy, dżem i masło a do tego herbata i kawa. Lepsze to, niż nic, jak się jedzie na okrojonym budżecie to nawet taki chleb tostowy z dżemem jest super.

W Kota Kinabalu chcieliśmy zobaczyć orangutany. W końcu orangutany to symbol Borneo. Niestety menadżer naszego hostelu uświadomił nas że żeby zobaczyć orangutany w naprawdę naturalnym środowisku musielibyśmy zostawić Kota Kinabalu na przynajmniej jedną noc i jechać ileś tam kilometrów dalej, co w naszym przypadku było bez sensu bo nie mieliśmy na Borneo wystarczająco czasu. Spędziliśmy więc dwa dni szwendając się po mieście, odkrywając lokalną kuchnię, centra handlowe (Malezja ma fantastyczne ceny ubrań!) wieczorny targ rybny i ogólnie przyzwyczajając się do zupełnie innego świata niż ten w którym żyliśmy ostatnie dwa miesiące.


Chcieliśmy zobaczyć też kilka innych miejsc - między innymi Gaya Street czyli China Town, ale okazało się że nasz hotel jest w samym sercu China Town. Chcieliśmy też zobaczyć obserwatorium na górze miasta, ale jedna szalona Francuzka wcisnęła nam kit że nie da się tam wejść na piechotę. Dopiero po wyjechaniu dowiedzieliśmy się że to bujda! Strasznie tego żałuję, no ale trudno.

Kota Kinabalu okazało się tak małe, że oprócz transportu z i na lotnisko czyli równe 55 MYR za dwie osoby nie wydaliśmy ani grosza na transport publiczny. Dla nas bomba.

Zdecydowanie najlepszym punktem miasta był wieczorny targ rybny. Co wieczór wszyscy rybacy wracali do portu z rybami i owocami morza i sprzedawali je na rynku. Taką rybkę można było sobie kupić i wziąć do domu lub znaleźć stoisko przy którym przy okazji ktoś przyrządzał za ciebie posiłek za niewielką opłatą.

Zapraszam na zdjęcia! :)

wszędzie zupki chińskie, nawet w kawiarni to norma.


typowy sklep w China Town


zakochałam się w tym muralu <3

o dziwo nie wszystkie kobiety w KK noszą nakrycia głowy. wiele nastolatek i młodych dziewczyn ubiera się w 100% europejsko bez względu na swoją religię.


typowa restauracja - ryż, warzywa i mięsko, cena za wszystko to 3-7 zł w zależności od wielkości porcji.


całkiem ładna zabudowa :)

spacerując po nadmorskim deptaku można dojrzeć startujące samoloty


deptak był piękny!



na deptaku po godzinie 17 wystawiają się grille z pobliskich restauracji

jak widać ulice nie są takie czyste jak się wydaje na pierwszy rzut oka

durian - owoc legenda, śmierdzi tak że w sumie nie dziwne. zakaz wnoszenia go do hoteli i miejsc publicznych mówi sam za siebie

Dodaj napis





nigdy wcześniej nie widziałam rozdymki! szkoda że tu jest martwa :(





1 porcja owoców gotowych do spożycia - 2 MYR. 3 porcje - 5 MYR. Do wyboru arbuz, mango, papaja, jackfruit.

sok z mango - 1 MYR za porcję. był przepyszny!







oprócz marketu był też rynek filipiński - miejsce gdzie znajdziesz wszystkie pamiątki


coś czego nigdy nie zrozumiem - suszone ryby. tony suszonych ryb. smród chyba gorszy od duriana ale nie umiem wybrać co jest gorsze.












z racji tego, że Malezja to kraj muzułmański, prawie wszystko co do jedzenia jest halal. Nawet McDonalds.





typowe śniadanie w knajpie - koszt 4 MYR.



Jak widzicie, Malezja prezentuje się całkiem sympatycznie! W następnej notce zabieram was do spełnienia moich marzeń - Singapuru. A potem znów wrócimy do Malezji. Do następnego! :)