środa, 30 listopada 2016

Akcje Mój Szop - łatwa i szybka obróbka zdjęć w Photoshopie

Cześć!



W dzisiejszej notce chciałabym przedstawić wam akcje do Photoshopa dzięki którym w dosłownie 2-3 sekundy możecie przerobić swoje zdjęcie. Wpis powstał we współpracy z Natalią z bloga jestrudo.pl  oraz jej sklepem mojszop.pl


Zacznijmy może od tego, co to jest akcja do Photoshopa? To coś takiego jak filtr na instagramie albo w VSCO Cam. Jedno kliknięcie i twoje zdjęcie nabiera całkowicie innych barw :) To ogromna oszczędność czasu zwłaszcza gdy chce się obrobić na raz kilka lub nawet kilkadziesiąt zdjęć.
Do przetestowania wybrałam akcje z pakietu 'Pastelowe' dlatego że uwielbiam pastelowe, miękkie kolory. By używać akcji wystarczy wgrać je do Photoshopa, otworzyć zdjęcie, kliknąć no i odczekać sekundę lub dwie, w zależności od tego jak dużo warstw jest nakładanych na fotografię. Potem możecie cieszyć oko gotowym produktem :) W dodatku każdy filtr możecie edytować w zależności od tego co wam pasuje. Wystarczy odznaczyć warstwę, skopiować ją albo zmienić jej krycie by dopasować wszystko idealnie pod własne potrzeby.

Wszystkich filtrów w pakiecie jest 10 i prezentują się one następująco:
 


 Oprócz akcji które widzicie powyżej, w pakiecie 'Pastelowe' są też gotowe efekty, narzędzia i pędzle, które możecie ze sobą dowolnie miksować aż do otrzymania zadowalającego was rezultatu.





Moim zdaniem to nie tylko świetne dodatki dla fotografów którzy znają już Photoshopa i po prostu chcą oszczędzić czas, ale też dla osób które potrzebują obróbki zdjęć, ale nie chcą, bądź nie mają czasu by uczyć się PS. Nowicjusze chętni do przyswajania wiedzy również zyskują bardzo wiele - każda akcja rozbita jest na warstwy, co pomaga zrozumieć jak one działają oraz jaki efekt można uzyskać jakim narzędziem. Na początku mojej przygody z Photoshopem kilka lat temu gotowe akcje bardzo pomogły mi zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

Zobaczcie jak udało mi się obrobić zdjęcia z filtrami od Natalii: 
















Jak widzicie, pakiet 'Pastelowe' daje niemalże nieskończone możliwości na obróbkę zdjęć w Photoshopie nawet dla laika. Wystarczy jedno kliknięcie by uzyskać pożądany efekt. Dla mnie to przede wszystkim oszczędność czasu, który w ostatnich miesiącach zaczęłam doceniać bardziej niż zwykle, a każda zaoszczędzona minuta jest na wagę złota. Jestem zdecydowanie na tak! 



To już tyle na dziś. Bardzo dziękuję Natalii za możliwość przetestowania jej filtrów, mogę je polecić z czystym sumieniem. :)

Do następnego!

poniedziałek, 28 listopada 2016

Podsumowanie wyjazdu



Hej!

Dziś przychodzę z ostatnią notką z mojego wyjazdu do Azji. Chciałam zrobić jeszcze notkę o Boracay ale w sumie wycieczka tam była beznadziejna. Łącznie spędziliśmy 10 godzin na małych lotniskach bo samoloty były opóźnione, okroili nas z pieniędzy, zabrali moją przedłużkę do prądu sugerując że kablem uduszę pilota (jakoś przez 8 poprzednich lotów nikt nie miał z tym problemu), przez cały nasz pobyt padał deszcz a na sam koniec jak wróciliśmy do Manili to okazało się że mimo że rezerwowałam pokój 3 raz w tym samym hotelu to odsprzedali go komuś z ulicy i spaliśmy w barze na dachu. Plaża może faktycznie była ładna, duża ale na pewno nie zasługuje na miano najpiękniejszej plaży świata, przynajmniej nie dla mnie. Wolę miejsca mniej komercyjne a bardziej kameralne. 
Postanowiłam więc podsumować naszą trzymiesięczną podróż i dodać jeszcze zdjęcia których nie publikowałam (wszystkie z Filipin).
A więc, czy wybralibyśmy się jeszcze raz? Gdybyśmy mieli taką możliwość, to ręczę że za dwie godziny bylibyśmy już na lotnisku :D

Oczywiście było też kilka rzeczy które mi się nie podobały, wszystkie dotyczą Filipin. Tylko tam spędziłam na tyle dużo czasu, by mówić, że coś mi się nie podoba, bo po prostu trochę lepiej poznałam ten kraj niż np Malezję czy Singapur.
1. Dla wielu filipińskich dziewczyn złapanie białego faceta to największa życiowa ambicja. Oczywiście, nie dla wszystkich, ale jest ogrom dziewczyn które spotykają się z mężczyznami z zachodu dla korzyści materialnych. Dwudziestolatki towarzyszą pięćdziesięciolatkom, piętnastolatki czterdziestolatkom... Urodzenie dziecka takiemu facetowi to również profity pieniężne. 
2. Jedzenie na Filipinach jest po prostu tragedią. Słowo 'Adobo' śni mi się po nocach do tej pory, tak samo jak 'Lechon' i 'Balut'. Adobo to potrawa mięsna z dodatkiem sos z sosu sojowego, octu i czosnku, lechon to cały prosiak nadziany na pal i pieczony nad ogniskiem, a balut to ugotowane kacze jajo z zarodkiem w środku który jemy razem z piórami i dziobem. O ile dwa pierwsze są całkiem dobre jeśli nie musisz ich jeść codziennie, tak to ostatnie jest jak dla mnie towarem nie do przełknięcia. Poza tym kuchnia filipińska jest słodka i to jest w niej najgorsze. Nawet spaghetti dostajesz słodkie. Słodki był chleb, słodkie były bułki, słodka była zupa i kiełbasa. Jedzenie było naszą zmorą, dużo gotowaliśmy sami bo mieliśmy własną kuchnię i przyprawy z polski ale i tak nie daliśmy rady nadgonić zapotrzebowania na coś 'normalnego'. Jedliśmy tak dużo tuńczyka i tak dużo jajek że odkąd wróciłam nie tknęłam ich ani razu i zbiera mi się na wymioty jak o nich myślę. Wiadomo, że nie pojechałam na Filipiny robić bigos i pierogi, więc mieszaliśmy po prostu pół na pół jedzenie gotowane przez nas i to, które mogliśmy kupić lokalnie. Po dwóch miesiącach mieszkania na Siquijor wróciliśmy do jako takiej cywilizacji i dosłownie rzuciliśmy się na McDonaldsa i KFC. Oczywiście nie myślcie sobie że smakowało to tak samo jak u nas, w wielu zestawach zamiast frytek był ryż. Mogabym tu jeszcze godzinę pisać na temat beznadziejnego jedzenia, ale może już przestanę. Na pocieszenie powiem tylko że świeżo złapane ryby z morza z sosem octowym z warzywami były przepyszne :)
3. Biały człowiek = chodząca sztabka złota. Pisałam już tutaj jak zaskoczyło mnie żebranie na ulicach Manili, ale czasem sytuacja dochodziła do takiej w której przepłacaliśmy w małych, lokalnych sklepikach bo byliśmy biali i niestety jak to mówi mój tata, frajerowe trzeba zapłacić. Czara goryczy przelała się na wymienionym na początku notki Boracay na którym okroili nas dwa razy z tej samej opłaty, po prostu w tamtym momencie powiedzieliśmy sobie - nigdy więcej tego kraju. Oczywiście teraz tęsknię i się z tego śmieję, ale wtedy to było dla nas po prostu denerwujące.


Ze złych rzeczy to chyba tyle. Cały wyjazd oprócz dobrej rozrywki był bardzo ważną życiową lekcją. I tak nauczyliśmy się że:
-Jesteśmy w stanie zasnąć wszędzie. Spaliśmy na lotnisku na podłodze, na krzesełkach i pod schodami. Spaliśmy w pokoju który miał około 7cm dziury między drzwiami a podłogą i sufitem, okna nie miały szyb i koniec końców oprócz nas w pomieszczeniu były trzy duże gekony, kilkanaście małych, miliard komarów i karaluch wielkości połowy mojej dłoni. Jak go zabijałam plastikowym kubkiem to aż chrupało. Nie wspomnę już o dwóch mrowiskach bo mrówki to na Filipinach rzecz tak oczywista jak to że w powietrzu jest tlen.
-Szczur to nie powód do strachu. Ten który mieszkał u nas w kuchni na Siqujor i przychodził podczas gotowania kolacji był nawet mały, za to w Malezji były szczurzyska wielkości moich kotów. Nikt nie wrzeszczał, nikt ich nie przeganiał, to i ja przestałam panikować. Zaakceptowałam nawet fakt że w Kota Kinabalu jeden mieszka tuż przy naszych drzwiach.
-Rzeczy ważne okazują się mało ważne. Przez trzy tygodnie nasz cały dobytek mieścił się w małych szkolnych plecakach, nie narzekaliśmy z tego powodu. Dwa miesiące żyliśmy bez pralki i ciepłej wody, można? Można. Internet szwankował, telewizorów na wyspie było łącznie pewnie z 5 i nagle okazało się że można żyć bez MTV Rocks, a z kosmetyków używać tylko szamponu do włosów.


Nie zawsze było łatwo, czasem było dużo nerwów, dużo nudy na lotniskach i wiele rzeczy nie spełniło naszych oczekiwań. Ale wiele rzeczy pozytywnie nas zaskoczyło, poznaliśmy niesamowitych ludzi z całego świata, zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, poznaliśmy inne kultury, a nasi filipińscy znajomi sprawili, że gdy wyjeżdżałam z Siquijor czułam, jakbym zostawiała swoją rodzinę i dom. 




Siquijor:


 bez filtra :) woda jest aż nieziemsko niebieska.




Wodospad Lugnason i ulubione zajęcie miejscowych - skoki do wody.





mały geeko.

widok z przydrożnego grilla podczas jednej z kolacji :)

'nasz' pies Roy. dokarmialiśmy go codziennie.

'restauracja'


serwis wulkanizacji opon i malutki sklepik w jednym.

filipiński tuning.




nasz kolega Roy.



lokalny ołtarz....

.... i kościół.


sklep rybny.

stacja benzynowa XDDDDD

to filipińskie podwórko jest raczej wypasione jak na ich standardy.

wypożyczalnia skuterów.

każda szkoła ma swój mundurek.


filipińska choinka

hipsterska wersja trycykla - rower zamiast motocykla.




wiosłogon żmijowaty - jeden z najbardziej jadowitych węży świata. na szczęście mało agresywny.




spożywczak

'restauracja'.



wieczorami rozstawiały się grille. ten pan sprzedawał nawet grillowane ośmiornice :)

piekarnia.

i supermarket w ubogim wydaniu.


my jako goście hotelowi spaliśmy w normalnych pokojach. pracownicy spali pod tą wiatą.

nasz hostel - Czar's Place.




niestety morze podczas odpływu nie wyglądało zbyt ładnie.


cmentarz to kolejne dziwne miejsce. groby budowane są jeden na drugim.

chyba że ktoś jest bogaty i stać go na to.



filipińskie wino z kokosa. jedyny alkohol którego nie spróbowałam i raczej nie żałuję ;)

serwis skuterów.

i targ a zarazem centrum miasteczka.





prawie jak ryneczek Lidla.



supermarket od wewnątrz. w tym były też artykuły budowlane.







dostawa wody



kurczak w stylu KFC




nasz pierwszy nocleg - ten z ogromnym karaluchem.












stary cmentarz.





jadłodajnia w porcie. kura chodziła nam między nogami.



ostatnie zerknięcie na wyspę przed wyjazdem.


raj!

'nasz' prom do Dumaguete
sklep z rybami.


czysta woda i płyn do mycia naczyń? a po co to komu?

zostaliśmy zaproszeni na filipińską imprezę nad brzegiem morza :)

na koniec naszego pobytu pracownicy naszego hotelu zorganizowali nam pożegnalną kolację! to było mega, mega miłe :) dołączyli się do nas jeszcze goście z Francji.
Większe miasto, Dumaguete:






pierwszeństwo ma ten kto pierwszy się wepcha.








Boracay:



miejsce nie zachwyca czystością i jak na światowy 'raj' powinno być trochę bardziej ogarnięte.











Uff! To już tyle na dziś. Kolejny post będzie typowo fotograficzny :)