sobota, 17 września 2016

Penang



Bilety do Penang kupiliśmy bardzo, ale to bardzo spontanicznie. Przeczesując stronę AirAsia i myśląc 'Gdzie by tu jeszcze pojechać?' natrafiliśmy na bardzo tanie bilety do Penang i z powrotem. Z tego co pamiętam, każdy kosztował nas 20zł za osobę.
Penang słynie z kilku rzeczy. Pierwsza z nich, to ponoć mają wyśmienite jedzenie. Tak dobre, że Lonely Planet w 2014 umieściło Penang na pierwszym miejscu jeśli chodzi o jedzenie. Druga, to murale, dla których w sumie tam pojechaliśmy, i trzecia to Świątynia Węży którą jako fanka wszystkie zwierząt musiałam, po prostu musiałam zobaczyć. 

W Penang wylądowaliśmy około 21, tanim autobusem (5zł) dotarliśmy do centrum i do naszego hostelu. W porównaniu do tego co czekało nas w Kuala Lumpur i co zastaliśmy wcześniej w hostelu w Kota Kinabalu, Penang było świetne. Mieliśmy czyste łazienki, czysty pokój, dystrybutor z zimną i wrzącą wodą, mały publiczny salon w którym wieczorami oglądaliśmy filmy i recepcję w której cały czas mogliśmy otrzymać pomoc. Jedyny mankament to meczet zaraz obok i brak szyb w oknach, które załataliśmy otrzymanymi w recepcji mapkami. Musicie pamiętać, że nasza podróż była bardzo budżetowa więc tak przyziemne rzeczy jak czystość i szybki internet były dla nas może nie luksusem, ale rzeczą z którą rzadko się spotykaliśmy.
Po rozpakowaniu się wyruszyliśmy na ulicę w poszukiwaniu tego pysznego, ulicznego jedzenia i przyznam szczerze że ochota na cokolwiek przeszła nam po spotkaniu kilku szczurów wielkości mojego kota. Do tego sprzedawcy nie byli zbytnio przyjaźnie nastawieni, nie wiem czemu. Z tym jedzeniem to przyznam że nie użyliśmy, mimo że próbowaliśmy kilka razy.

Wybraliśmy się za to na poszukiwanie murali no i tutaj już nam się bardzo podobało. W hostelu otrzymaliśmy mapkę na której rozrysowane były wszystkie murale, więc w jedno popołudnie bawiliśmy się z innymi turystami w detektywów i odkrywaliśmy wszystkie malunki w różnych, czasem bardzo nieoczywistych zakamarkach :) 

Na sam koniec, po drodze na lotnisko wybraliśmy się do Świątyni Węży. Legenda głosi, że gdy wybudowano tam świątynię, wszystkie okoliczne węże zaczęły się tam wślizgiwać, odebrano to jako głos z nieba i zostały tam do dzisiaj. Za 17 złotych zakupiłam sobie nawet wstęp do farmy węży na której mogłam pogłaskać i wycałować żółtego pytona. Chyba nigdy nie dotykałam niczego bardziej gładkiego. :)


Przyznam że mam sentyment do Penang. Kto wie, jak wszystko dobrze pójdzie, wrócę tam w przyszłym roku... :)