czwartek, 10 grudnia 2015

10 rzeczy, które zaskoczyły mnie na Filipinach

Dziś dość luźny post na temat tego, co jeszcze zaskoczyło mnie po przyjeździe tutaj. W poprzedniej notce podałam już 5 pierwszych przykładów, zapraszam do przeczytania następnych :)


1. Ogromny kontrast w społeczeństwie (Manila).

Kiedy pierwszy raz wyszliśmy na ulicę Manili, stolicy Filipin, trochę się wystraszyliśmy. Zmierzaliśmy do centrum handlowego w którym był spożywczak, a po drodze musieliśmy wybrać pieniądze z bankomatu. Myślę, że w następnej notce opiszę dokładnie naszą podróż do Filipin i opiszę też jaka niemiła przygoda spotkała nas zaraz po przylocie, jednak teraz skupmy się na meritum - stojąc przed bankomatem i usiłując wybrać pieniążki, natychmiast pojawiał się przy tobie towarzysz. Czasem towarzyszem było bezdomne dziecko wysyłane przez sprytną matkę, wiele maluchów nawet nie umiało dobrze mówić ale już żebrało. Innym razem towarzyszem był stary bezdomny wyciągający rękę po twoje pieniądze i stojący dosłownie pół metra obok ciebie. Jego ręka była tuż przed naszym nosem. Kilka razy idąc ulicą wpadłam też 'przypadkiem' na dzieci (dosłownie małe szkraby!) z rączkami uniesionymi do góry prosto w okolice moich kieszeni, jakby chciały być przytulone. Znajoma Polka powiedziała mi, żebym lepiej nic tam nie trzymała.
Idąc do centrum handlowego w ogóle lepiej iść ulicą niż chodnikiem. Tam też ludzie cię zaczepiają prosząc o pieniądze, ale przynajmniej nie przechodzisz przez... czyjeś mieszkanie bądź toaletę.  Niekiedy wózek i stos kartonów to wszystko, co mają ci ludzie.
I tak, kiedy już dojdziemy do centrum handlowego, widzimy tysiące bogato ubranych ludzi wchodzących do środka, wiele zagranicznych marek, nastolatki ubrane i umalowane zupełnie jak u nas, kolejkę sięgającą drzwi w sklepie Apple i tłumy klientek w sklepie MAC. A po zakupach, gdy chcesz dotrzeć do domu, znów wychodzisz na ulicę i uderza cię panująca na ulicy bieda. Po obiedzie w McDonaldsie, podbiegnie do ciebie jakiś trzylatek i wyciągnie dłonie po twój napój.

Ogólnie, Manila nie należy do bezpiecznych miejsc i lepiej się tam nie szwendać bez potrzeby. 


2. Ochroniarze z bronią

Pod każdym bankiem a także w większych miejscach takich jak centra handlowe, stoi grupa kilku ochroniarzy. Nie wyglądają na nastawionych pokojowo, przy wejściu do centrum hanlowego musisz pokazać co masz w torbie a także przechodzisz przez bramki, a także oprócz tego jesteś ręcznie przeszukiwany. Oczywiście posiadają przy sobie gnaty.

Do tego każdy ochroniarz w restauracjach i sklepach zaopatrzony jest w broń ostrą. Dotyczy to też McDonaldsa. Co jest też inne, to to, że ochroniarze otwierają przed tobą drzwi gdy wchodzisz i wychodzisz z lokalu.


3. Coca Cola sprzedawana w litrowych, szklanych butelkach oraz jej inny smak

Przejdźmy teraz na nieco przyjemniejsze tematy. Kto z nas nie kocha Coca-Coli? Ja jestem od niej wręcz uzależniona. Na Filipinach kupimy zarówno Sprite, Mirindę, Colę i Pepsi w litrowych szklanych butelkach. Potem możemy je oddać i takim oto sposobem odzyskujemy kaucję (za litrową butelkę 10 peso, czyli około złotówki).

Oprócz tego Cola i Pepsi smakują tu inaczej niż w Polsce. Coca-Cola jest mniej słodka, a Pepsi ma nieco cytrynowy smak.

4. Benzyna sprzedawana w butelkach po Coca-Coli

Wyobraźcie sobie maluteńki straganik (niestety nie mam zdjęć, ale postaram się wrzucić w kolejnej notce) w którym możecie kupić dziwnie wyglądającą Colę w dwóch kolorach - czerwonym i zielonym. W pierwszym dniu pobytu na wyspie mieliśmy mega rozkminę, co to za śmieszna Cola. Naprawdę myśleliśmy że to jest Coca-Cola. Lecz przyszedł dzień, w którym pożyczyliśmy skuter i trzeba było go zatankować. Więc pan otworzył litrową butelkę wypełnioną czerwoną Colą i wlał nam do niej całą zawartość opakowania. Po zapachu domyśliliśmy się, że to po prostu benzyna.
O my naiwni.

5. Prawie wszystko jest słodkie.

Wyobraźcie sobie że idziecie do restauracji, zamawiacie na śniadanie jajko z chorizo a zamiast chorizo które znam z Europy dostajecie imitację kiełbasko-parówki która jest w smaku po prostu słodka. O mamo. Chcecie zjeść wieprzowinę? Proszę bardzo, mamy na słodko i na słodko. Coś na kształt naszej polskiej grochówki - słodko, a czemu by nie! A może jakieś mięsko z grilla? Skrzydełko, karkówka, boczek, rybka? Mamy na słodko. Na temat jedzenia planuję zrobić osobą notkę, bo jest o czym mówić, serio. Pomijam tutaj knajpy na styl zachodni, w którym doświadczymy czegoś normalniejszego, za oczywiście adekwatnie do tego wyższą cenę. Mam tu na myśli po prostu lokalne jedzenie.


6. Prawa zwierząt? A co to takiego? 

Wydaje mi się, że gdyby polscy Animalsi przybyli na ratunek tutejszym zwierzętom i mieszkaliby tu przez 10 lat, i tak nic by z tym nie zrobili. Nawet nie zliczę już ile razy słyszałam wrzask zarzynanej w niezbyt humanitarny sposób świni. Mieszkam aktualnie na wsi, więc nawet dziś idąc na snurkling mieliśmy wątpliwą przyjemność doświadczyć tego dźwięku.
Zwierzęta są tutaj po to, by wykarmić ludzi. Prawie każdy ma kozę, krowę, świnię, kury. Dzięki temu ludzie jakoś sobie radzą i wiążą koniec z końcem.
Na wyspie wiele jest psów. Wczoraj moja koleżanka tłumaczyła mi jak te psy się nazywają, ale teraz nie pamiętam tego sformułowania. Chodzi jednak o to, że te psy należą do wszystkich a zarazem do nikogo. Nie mają domów, śpią na poboczach dróg, w krzakach, koło straganów ze świeżymi rybami, na plaży. Prawie każdy z nich ma świerzb, kleszcze, pchły i pewnie wiele innych chorób których nawet nie znam. Wiele z nich jest wychodzonych, mają rany, wieczorami podchodzą pod lokalne grille i zjadają resztki po ludziach. Na początku serce mi się krajało i chciałam karmić każdego psa na swojej drodze. Dopiero kilku dniach dowiedziałam się, że zgraje psów bywają niebezpieczne. Jeśli dodamy do tego wściekliznę... No cóż, to może nie skończyć się dobrze.
Koty są tutaj traktowane jeszcze gorzej. Pod mój hostel co wieczór podchodzi 5 kotów proszących głośnymi miaukami o jedzenie. To są dzikie koty, jak 90% kotów na wyspie, niesamowicie wychudzone. Na szczęście, wszystkie mają ogony. Bo wyobraźcie sobie rozrywkę tutejszych dzieciaków (nie wiem, czy praktykuje się to teraz, ale kilka lat temu jeszcze tak się robiło) - przywiązuje się kota za ogon sznurkiem do płotu. Albo kot oderwie sobie ogon i ucieknie, albo umrze. Kiepska alternatywa dla biednego zwierzęcia... Co ciekawe, a zarazem dobre, ewolucja działa i w tym przypadku - niektóre z kotów rodzą się już bez ogonów.
Przyjeżdżając tu, najlepiej wyłączyć swoje emocje.

7.  Wszechobecne karaoke 

Wyobraźcie sobie taki widok - środek dżungli, jedziecie sobie na skuterze rozkoszując się urokami przyrody. Przed sobą widzicie kilka walących się chatek ze strzechą na wierzchu i słyszycie czyjeś zawodzenie w rytm znanej piosenki. Tak! Nawet w takiej biednej chacie, do której przywiązana jest koza a po ogrodzie biega kilka kur, jest karaoke. Filipińczycy dosłownie kochają karaoke. Nawet jeśli ktoś nie umie śpiewać, to i tak śpiewa.

8. Filipińczycy to bardzo dobrzy tancerze

Kilka razy miałam okazję być na tutejszej dyskotece. O ile w Polsce nie czuję się w tańcu taka tragiczna, bo zawsze znajdzie się ktoś gorszy, o tyle tutaj na Filipinach wydaje mi się, że jestem po prostu sztywnym kołkiem i reprezentuje poziom gdzieś pomiędzy dnem a wodorostami. Wiele dziewczyn tańczy po prostu świetnie, jakby zajmowały się tym na co dzień, a faceci wcale nie są gorsi. Kiedy zobaczyliśmy na parkiecie znajomą filipinkę, która na co dzień jest matką i mieszka w małej, drewnianej chatce, dosłownie szczęki nam opadły. Potem okazało się, że takich ludzi tu jest o wiele, wiele więcej.

9. Darmowa woda w lokalach

Kiedy w Polsce do posiłku chcesz szklankę wody w restauracji, musisz za nią zapłacić. Tu, w lokalnych restauracjach i małych barach, wodę dostajesz za darmo w dużym dzbanku z lodem lub możesz podejść do ogólnodostępnego stolika i nalać ją sobie do szklanki sama. Możesz też wypić tyle wody, ile ci się podoba.

10. Szacunek do osób starszych 

Wiele razy słyszałam w Polsce o przykrych przypadkach potraktowania seniorów i braku szacunku do nich. Tutaj starsze osoby są bardzo szanowane i wspierane przez członków rodziny. 'Gdyby nie moi dziadkowie, nie byłoby moich rodziców, i nie byłoby mnie' - tak wytłumaczyła mi to moja filipińska koleżanka. Dlatego należy o nich dbać. Poza tym, to co bardzo mnie tu zaskoczyło, to stosunek starszych filipińczyków do życia - tańczą, śpiewają karaoke, uczestniczą w lokalnych imprezach i życiu społeczności. Wczoraj nawet byłam na koronacji Miss Seniorów. Wyobraźcie sobie trzy starsze babcie ubrane w balowe suknie, pięknie uczesane i nawet trochę pomalowane odbierające swoje korony miss :)






Mam nadzieję, że w tej notce udało mi się trochę przybliżyć wam obraz Filipin. Jak widać, warto pamiętać przyjeżdżając tutaj, że ten kraj to nie tylko piękne plaże, cudowne widoki i tania rybka prosto z morza. Mają też swoje drugie, dużo smutniejsze oblicze.











czwartek, 3 grudnia 2015

Siquijor część II

Hej!

Nie mogę uwierzyć że to już grudzień. Na Siquijor, gdzie jestem aktualnie, w ogóle tego nie czuć. Czasem przypominają o tym stojące w kątach choinki i wiszące przy barach światełka choinkowe. Bardziej jednak odczuwa się tutaj wakacyjny klimat, zwłaszcza dla osób które na co dzień mają do czynienia z bardziej różnorodną pogodą.

Nasze życie na wyspie nie jest zbytnio urozmaicone - codziennie wstajemy około 9, jedziemy na zakupy, jemy śniadanie, wskakujemy do basenu, jemy obiad, idziemy na plażę a wieczorem usiłujemy złapać kontakt ze światem. Niestety jest to dość utrudnione poprzez niemalże całkowity brak zasięgu telefonicznego oraz połączenie internetowe które pozostawia wieeeeeele do życzenia (trzeci dzień usiłuję dodać tę notkę...).

Czasem jedziemy zwiedzać wyspę i odkrywamy świetne miejsca, o których na pewno opowiem w kolejnych notkach.

Filipiny są krajem bardzo osobliwym.

5 rzeczy które zaskoczyło nas na Siquijor:

-Miniaturki produktów dostępne w każdym sklepie. Wyobraźcie sobie, że możecie kupić paczkę Tic-Tac która zawiera AŻ 7 sztuk. Lub saszetkę z dezodorantem Rexona, która według producenta wystarcza na tydzień. Jest też majonez w saszetkach, szampon do włosów w saszetkach, odżywka do włosów, płyn do naczyń...

-Przyjacielskość ludzi. Nawet jeśli ktoś nie ma w sklepie produktu który poszukujesz, nie wciska ci coś w zamian swojego, lecz instruuje gdzie możesz to kupić. Kiedy jedziemy skuterem wszystkie dzieci w wiosce krzyczą nam 'Hello!' i wszyscy się uśmiechają.

-Dobre drogi - na Siqujor drogi są lepsze niż w Polsce... może nie wszystkie, ale spokojnie da się przejechać całą wyspę wybrzeżem drogą o niebo lepszą niż te lokalne które mamy w naszym kraju. Gaz aż sam chce się wciskać.

-Mrówki! Mrówki są wszechobecne, nawet nikt z nimi nie walczy... Po prostu musisz przywyknąć do tego, że wszędzie są mrówki. Są na garach przy barze gdy kupujesz obiad, gdy bierzesz prysznic w łazience i gdy idziesz do sklepu. Wszędzie. Za to komarów jest dużo, dużo mniej niż się spodziewaliśmy.

-Pora kiedy robi się ciemno - kiedy to piszę, jest u mnie dokładnie 18.46 z sekundami. Od godziny jest ciemno. Słońce dosłownie niknie za horyzontem w oczach.

zwróćcie uwagę na te stylowe abażury zrobione z butelek... :) bardzo ciekawy patent!

ogrodzenia bardzo często zdobią muszelki.



śniadanie w 'stylu kontynentalnym' w naszym ulubionym barze - podgrzane w opiekaczu tostowym bułki, masło, dżem, sok z kalamansi i mango - 100P czyli około 10zł.

  
po wyspie poruszamy się skuterem - jest to bardzo wygodna i tania forma transportu. 


Wczoraj wybraliśmy się na spacer wzdłuż wybrzeża. Idąc plażą przechodzi się po tyłach domostw, więc można spotkać bardzo ciekawe rzeczy.




Tak więc idąc plażą można napotkać bardzo zniszczoną łódź...

...czyjeś pranie...

...leżaki...
...i kozę.


Niestety nie brakuje też psów. Z pozoru niegroźne, ale podobno lepiej trzymać się od nich z daleka.


  

 Udało się nam złapać zachód słońca, a ja akurat miałam przy sobie aparat. Widoki były imponujące.













Kilka dni wcześniej wybraliśmy się na Kagasuan Beach. To piękna i przede wszystkim pusta plaża z cudownie białym piaskiem. Gdzie nie gdzie z piasku wyrastają ciemne skały kontrastujące z bielą i błękitem.









To już tyle na dziś! Jutro porywam aparat i pędzę zrobić zdjęcia, by wysłać do Polski nieco słońca. Buziaki!


poniedziałek, 23 listopada 2015

Siquijor część I


Gdzie nas wyniosło tym razem? 
Tak, to Filipiny!

Już nawet nie pamiętam jak i kiedy zrodził się ten plan. Jestem zdania, że marzenia należy traktować jako cele spełnienia a nie tylko myśli 'fajnie byłoby...'. 

Tak więc oto jesteśmy, na małej, aczkolwiek uroczej wyspie Siquijor. Jesteśmy tutaj już tydzień, dochodząc do siebie po trudnej, pięciodniowej podróży. Leniuchujemy leżąc w hamakach, pijąc śmiesznie tani rum, chodząc po plaży i pływając w basenie i morzu. 

Zaprzyjaźniliśmy się z gekonami mieszkającymi na naszych ścianach. Wstajemy rano, mijamy stado kur, psa i niesamowicie wychudzone trzy koty i idziemy na śniadanie, a potem cały dzień się obijamy. 

Mam nadzieję, że znajdę czas na regularne pisanie notek przynajmniej dwa razy w tygodniu. 

Na razie łapcie pierwsze zdjęcia i do następnego! :)