Hej!
Dziś przychodzę z ostatnią notką z mojego wyjazdu do Azji.
Chciałam zrobić jeszcze notkę o Boracay ale w sumie wycieczka tam była
beznadziejna. Łącznie spędziliśmy 10 godzin na małych lotniskach bo samoloty
były opóźnione, okroili nas z pieniędzy, zabrali moją przedłużkę do prądu
sugerując że kablem uduszę pilota (jakoś przez 8 poprzednich lotów nikt nie
miał z tym problemu), przez cały nasz pobyt padał deszcz a na sam koniec jak
wróciliśmy do Manili to okazało się że mimo że rezerwowałam pokój 3 raz w tym samym
hotelu to odsprzedali go komuś z ulicy i spaliśmy w barze na dachu. Plaża może
faktycznie była ładna, duża ale na pewno nie zasługuje na miano najpiękniejszej
plaży świata, przynajmniej nie dla mnie. Wolę miejsca mniej komercyjne a
bardziej kameralne.
Postanowiłam więc podsumować naszą trzymiesięczną podróż i
dodać jeszcze zdjęcia których nie publikowałam (wszystkie z Filipin).
A więc, czy wybralibyśmy się jeszcze raz? Gdybyśmy mieli
taką możliwość, to ręczę że za dwie godziny bylibyśmy już na lotnisku :D
Oczywiście było też kilka rzeczy które mi się nie podobały,
wszystkie dotyczą Filipin. Tylko tam spędziłam na tyle dużo czasu, by mówić, że
coś mi się nie podoba, bo po prostu trochę lepiej poznałam ten kraj niż np
Malezję czy Singapur.
1. Dla wielu filipińskich dziewczyn złapanie białego faceta
to największa życiowa ambicja. Oczywiście, nie dla wszystkich, ale jest ogrom
dziewczyn które spotykają się z mężczyznami z zachodu dla korzyści
materialnych. Dwudziestolatki towarzyszą pięćdziesięciolatkom, piętnastolatki
czterdziestolatkom... Urodzenie dziecka takiemu facetowi to również profity
pieniężne.
2. Jedzenie na Filipinach jest po prostu tragedią. Słowo
'Adobo' śni mi się po nocach do tej pory, tak samo jak 'Lechon' i 'Balut'.
Adobo to potrawa mięsna z dodatkiem sos z sosu sojowego, octu i czosnku, lechon
to cały prosiak nadziany na pal i pieczony nad ogniskiem, a balut to ugotowane
kacze jajo z zarodkiem w środku który jemy razem z piórami i dziobem. O ile dwa
pierwsze są całkiem dobre jeśli nie musisz ich jeść codziennie, tak to ostatnie
jest jak dla mnie towarem nie do przełknięcia. Poza tym kuchnia filipińska jest
słodka i to jest w niej najgorsze. Nawet spaghetti dostajesz słodkie. Słodki
był chleb, słodkie były bułki, słodka była zupa i kiełbasa. Jedzenie było naszą
zmorą, dużo gotowaliśmy sami bo mieliśmy własną kuchnię i przyprawy z polski
ale i tak nie daliśmy rady nadgonić zapotrzebowania na coś 'normalnego'.
Jedliśmy tak dużo tuńczyka i tak dużo jajek że odkąd wróciłam nie tknęłam ich
ani razu i zbiera mi się na wymioty jak o nich myślę. Wiadomo, że nie
pojechałam na Filipiny robić bigos i pierogi, więc mieszaliśmy po prostu pół na
pół jedzenie gotowane przez nas i to, które mogliśmy kupić lokalnie. Po dwóch
miesiącach mieszkania na Siquijor wróciliśmy do jako takiej cywilizacji i
dosłownie rzuciliśmy się na McDonaldsa i KFC. Oczywiście nie myślcie sobie że
smakowało to tak samo jak u nas, w wielu zestawach zamiast frytek był ryż.
Mogabym tu jeszcze godzinę pisać na temat beznadziejnego jedzenia, ale może już
przestanę. Na pocieszenie powiem tylko że świeżo złapane ryby z morza z sosem
octowym z warzywami były przepyszne :)
3. Biały człowiek = chodząca sztabka złota. Pisałam już
tutaj jak zaskoczyło mnie żebranie na ulicach Manili, ale czasem sytuacja
dochodziła do takiej w której przepłacaliśmy w małych, lokalnych sklepikach bo
byliśmy biali i niestety jak to mówi mój tata, frajerowe trzeba zapłacić. Czara
goryczy przelała się na wymienionym na początku notki Boracay na którym okroili
nas dwa razy z tej samej opłaty, po prostu w tamtym momencie powiedzieliśmy
sobie - nigdy więcej tego kraju. Oczywiście teraz tęsknię i się z tego śmieję,
ale wtedy to było dla nas po prostu denerwujące.
Ze złych rzeczy to chyba tyle. Cały wyjazd oprócz dobrej
rozrywki był bardzo ważną życiową lekcją. I tak nauczyliśmy się że:
-Jesteśmy w stanie zasnąć wszędzie. Spaliśmy na lotnisku na
podłodze, na krzesełkach i pod schodami. Spaliśmy w pokoju który miał około 7cm
dziury między drzwiami a podłogą i sufitem, okna nie miały szyb i koniec końców
oprócz nas w pomieszczeniu były trzy duże gekony, kilkanaście małych, miliard
komarów i karaluch wielkości połowy mojej dłoni. Jak go zabijałam plastikowym
kubkiem to aż chrupało. Nie wspomnę już o dwóch mrowiskach bo mrówki to na
Filipinach rzecz tak oczywista jak to że w powietrzu jest tlen.
-Szczur to nie powód do strachu. Ten który mieszkał u nas w
kuchni na Siqujor i przychodził podczas gotowania kolacji był nawet mały, za to
w Malezji były szczurzyska wielkości moich kotów. Nikt nie wrzeszczał, nikt ich
nie przeganiał, to i ja przestałam panikować. Zaakceptowałam nawet fakt że w
Kota Kinabalu jeden mieszka tuż przy naszych drzwiach.
-Rzeczy ważne okazują się mało ważne. Przez trzy tygodnie
nasz cały dobytek mieścił się w małych szkolnych plecakach, nie narzekaliśmy z
tego powodu. Dwa miesiące żyliśmy bez pralki i ciepłej wody, można? Można.
Internet szwankował, telewizorów na wyspie było łącznie pewnie z 5 i nagle
okazało się że można żyć bez MTV Rocks, a z kosmetyków używać tylko szamponu do
włosów.
Nie zawsze było łatwo, czasem było dużo nerwów, dużo nudy na
lotniskach i wiele rzeczy nie spełniło naszych oczekiwań. Ale wiele rzeczy
pozytywnie nas zaskoczyło, poznaliśmy niesamowitych ludzi z całego świata,
zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, poznaliśmy inne kultury, a nasi
filipińscy znajomi sprawili, że gdy wyjeżdżałam z Siquijor czułam, jakbym
zostawiała swoją rodzinę i dom.
Siquijor:
|
bez filtra :) woda jest aż nieziemsko niebieska. |
|
Wodospad Lugnason i ulubione zajęcie miejscowych - skoki do wody. |
|
mały geeko. |
|
widok z przydrożnego grilla podczas jednej z kolacji :) |
|
'nasz' pies Roy. dokarmialiśmy go codziennie. |
|
'restauracja' |
|
|
serwis wulkanizacji opon i malutki sklepik w jednym. |
|
filipiński tuning. |
|
nasz kolega Roy. |
|
lokalny ołtarz.... |
|
.... i kościół. |
|
sklep rybny. |
|
stacja benzynowa XDDDDD |
|
to filipińskie podwórko jest raczej wypasione jak na ich standardy. |
|
wypożyczalnia skuterów. |
|
każda szkoła ma swój mundurek. |
|
filipińska choinka |
|
hipsterska wersja trycykla - rower zamiast motocykla. |
|
wiosłogon żmijowaty - jeden z najbardziej jadowitych węży świata. na szczęście mało agresywny. |
|
spożywczak |
|
'restauracja'. |
|
wieczorami rozstawiały się grille. ten pan sprzedawał nawet grillowane ośmiornice :) |
|
piekarnia. |
|
i supermarket w ubogim wydaniu. |
|
my jako goście hotelowi spaliśmy w normalnych pokojach. pracownicy spali pod tą wiatą. |
|
nasz hostel - Czar's Place. |
|
niestety morze podczas odpływu nie wyglądało zbyt ładnie. |
|
cmentarz to kolejne dziwne miejsce. groby budowane są jeden na drugim. |
|
chyba że ktoś jest bogaty i stać go na to. |
|
filipińskie wino z kokosa. jedyny alkohol którego nie spróbowałam i raczej nie żałuję ;) |
|
serwis skuterów. |
|
i targ a zarazem centrum miasteczka. |
|
prawie jak ryneczek Lidla. |
|
supermarket od wewnątrz. w tym były też artykuły budowlane. |
|
dostawa wody |
|
kurczak w stylu KFC |
|
nasz pierwszy nocleg - ten z ogromnym karaluchem. |
|
stary cmentarz. |
|
jadłodajnia w porcie. kura chodziła nam między nogami. |
|
ostatnie zerknięcie na wyspę przed wyjazdem. |
|
raj! |
|
'nasz' prom do Dumaguete |
|
sklep z rybami. |
|
czysta woda i płyn do mycia naczyń? a po co to komu? |
|
zostaliśmy zaproszeni na filipińską imprezę nad brzegiem morza :) |
|
na koniec naszego pobytu pracownicy naszego hotelu zorganizowali nam pożegnalną kolację! to było mega, mega miłe :) dołączyli się do nas jeszcze goście z Francji. |
Większe miasto, Dumaguete:
|
pierwszeństwo ma ten kto pierwszy się wepcha. |
Boracay:
|
miejsce nie zachwyca czystością i jak na światowy 'raj' powinno być trochę bardziej ogarnięte. |
Uff! To już tyle na dziś. Kolejny post będzie typowo fotograficzny :)