Hej cześć i czołem!
Dziś ruszam z serią postów na temat mojej podróży po Azji.
Dostałam mnóstwo próśb i zapytań na ten temat, więc postanowiłam że trochę się
tu na ten temat porozpisuję.
A więc, na początek, jak to wszystko się zaczęło, jak
wylądowaliśmy w Azji? No bardzo prosto – przeglądając pewnego letniego wieczora
internety, natrafiłam gdzieś na jakieś zdjęcia z Filipin. A że już jakiś rok
wcześniej znalazłam na YT na kanał ‘Ucieczka do raju’ i oglądnęłam wszystkie
filmy, szalenie mi się spodobało to, co widziałam w sieci.
Tak oto przeszło mi przez myśl – a może byśmy tam pojechali?
Może zamiast kupić samochód, wyjechać na zachód
by zarobić nieco grosza, zrobimy sobie wycieczkę? Podzieliłam się
pomysłem z moją teoretycznie lepszą połową. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu,
powiedział tak!
Tak zaczęło się szukanie biletów, wyczekiwanie na okazje i
zbieranie wszystkich praktycznych informacji. Gromadząc nasze skromne zapasy
pieniędzy obliczyliśmy, że powinno nam wystarczyć na plus minus trzy miesiące
życia w kraju, w którym nawet do spaghetti dodaje się cukier (a fuj!). No i tu
pojawił pierwszy zgrzyt – bardzo byśmy chcieli zostać tam trzy miesiące, serio,
tylko jednorazowo wiza turystyczna wydawana jest tylko na 59 dni…
Szybki wywiad u wujka Google dał nam odpowiedź na
najbardziej nurtujące nas pytanie – ile kosztuje przedłużenie wizy i czy to się
opłaca? A więc odpowiedź brzmi – nie opłaca się. Po dwóch miesiącach na
Filipinach musisz starać się o stosik papierków, pozwolenia na dłuższy pobyt i
wyjdzie cię to około 800zł za głowę. Przy dwóch osobach koszt ten rośnie
dwukrotnie, wiadomo. No i co tu zrobić?
No jak to co? Opuścić Filipiny! Żeby otrzymać kolejną
darmową wizę na miesiąc musisz opuścić terytorium kraju na minimum 24h. I tak
oto za zatrważającą kwotę 100zł od osoby zakupiliśmy bilety na Borneo, do Kota
Kinabalu. Mieliśmy kupić bilety powrotne na Filipiny, ale wiecie, promocja w
liniach lotniczych i takie tam… zaczęłam grzebać, szukać, sprawdzać i
dopasowywać do siebie daty. Zajęło mi to trzy dni. Ale z Kota Kinabalu to już
rzut beretem do Singapuru, o którym marzyłam od zawsze, a bilety tanie jak
barszcz. Z Singapuru autobus do Kuala Lumpur jeździ za 50zł. Ze stolicy Malezji
za to łatwo można dostać się z powrotem do Manili. Halo, moment! Jeszcze bilety
lotnicze z Penang do KL za 20zł, gdzie jest Penang? Malezja? No to pewnie że
jedziemy.
I tak oto nasza podróż przedstawiała się w następujący
sposób:
Manila -> Kota Kinabalu -> Singapur -> Penang ->
Kuala Lumpur -> Manila.
Za wszystkie te bilety lotnicze zapłaciliśmy sporo mniej niż
kosztuje przedłużenie pobytu na Filipinach. Zmieściliśmy się w 1200zł już za
dwie osoby, a dałoby się jeszcze taniej gdybyśmy rezerwowali bilety dużo, dużo
wcześniej. Tak oto z przewidywanej krótkiej wycieczki na Borneo zrobił się
czternastodniowy trip.
Załączam prowizorycznie przygotowaną mapę obrazującą skąd i dokąd lataliśmy 2 tygodnie:
prawda że fajna mapka? |
Ogólnie, podliczając wszystko – w samych autobusach,
samolotach i na lotniskach spędziliśmy ponad 170 godzin. Do tego równo 89 dni w
Azji, a na koniec nieco deszczową pogodą choć przytulną atmosferą z otwartymi
ramionami przywitał nas ukochany Dublin. W Irlandii w sumie też znaleźliśmy się
przez przypadek – żeby wrócić do Polski z Barcelony, w której był nasz
przystanek w Europie i w której musieliśmy się rozstać z liniami Air China,
musielibyśmy zapłacić tyle ile za wszystkie loty Manila – trochę lepszej Azji –
Manila, lub czekać 36 godzin na lotnisku. 15 bez przerwy jeszcze jakoś wytrzymałam,
ale 36? Nie ma takiej opcji. Szybkie obliczenia, sprawdzenie kierunków i tak po
7 godzinach przerwy w Hiszpanii, 18 godzin od opuszczenia Pekinu, władowaliśmy
się na pokład taniego, acz całkiem godziwego Ryanaira.
No i tutaj dochodzimy do sedna
dzisiejszej notki: Tyle czasu w podróży, jak tu się nie zmęczyć, jak przeżyć długie, naprawdę długie godziny na lotniskach
i w samolotach, i nie stracić miliona monet na tak prowizoryczne rzeczy jak
jedzenie i picie a także nie umrzeć z nudów? Łapcie kilka moich porad:
1.
Zabierz ze sobą jedzenie. Nie, to wcale nie
głupie mieć w torebce zapas kanapek. My to nawet ze 3 razy zabraliśmy ze sobą
pizzę. Nasz ekwipunek zazwyczaj wyglądał w ten sposób – owoce pokrojone w
kostkę (arbuz, ananas dobrze gasiły pragnienie), do tego kilka butelek wody
(kiedy je wypijecie, nie wyrzucajcie tylko spakujcie puste do torebki), kubek
odporny na wysokie temperatury, plastikowe sztućce i wszystko co da się zalać
wrzątkiem (kisiel, nudle, gorący kubek, cokolwiek)i coś jeszcze, czy to pizza,
czy kanapka, czy chipsy. Na wielu lotniskach, już po kontroli bezpieczeństwa,
spotkaliśmy automaty z zimną i wrzącą wodą. Tam możecie uzupełnić puste
wcześniej butelki na lot samolotem a także przekąsić coś ciepłego. Nie na
każdym lotnisku znajduje się McDonalds a wydanie 30 euro na średniej jakości
obiad jednak boli nasze kieszenie. Nawet jeśli nie ma automatu możecie po
prostu zapytać w jakiejś restauracji o gorącą wodę – dadzą wam ją za darmo albo
za jakieś śmieszne pieniądze.
2.
Odżałuj, co trzeba odżałować. Ile się da
przyoszczędzić tyle się da, ale bez przesady. Czasem po prostu musisz sobie
kupić coś do jedzenia, ale nie bierz sobie tego do serca. To są lotniska, trudno. Choć
dla pocieszenia powiem wam, że obiad dla dwóch osób w Pizza Hut na lotnisku w
Pekinie kosztował 36zł, piwo 3zł, Coca-Cola 2zł. Całkiem normalne ceny, czego
niestety nie można powiedzieć o Europie.
3.
Przedłużka do gniazdka jest świetnym
wynalazkiem. Niestety, musieliśmy się z nią pożegnać na jednym z filipińskich
lotnisk, moja złość nie miała wtedy granic – przeleciała ze mną z Europy przez
Chiny na Filipiny, do Malezji i Singapuru a strażnicy zabrali nam ją na jakimś
małym, lokalnym, zapiździałym lotnisku na którym był większy ruch samolotowy
niż to lotnisko było w stanie ogarnąć więc czekaliśmy pięć godzin. Wracając do
tematu – na lotniskach bardzo często wszystkie gniazda są już obstawione, wtedy
podpinacie to cudo techniki, wpinacie do tego kilka ładowarek i jednocześnie
ładujecie powerbanki, telefony i oglądacie film na laptopie.
4.
Film, książka, powerbank. To słowa które musisz
zapamiętać w długiej podróży. Są twoimi najlepszymi przyjaciółmi – książka i
film umilą czekanie, powerbank wydłuży żywotność telefonu/tabletu gdy nie
będzie gdzie go naładować.
5.
Mała kosmetyczka to podstawa. W niej muszą się
znaleźć balsam do ust, krem do rąk, żel antybakteryjny, mała pasta i mała
szczoteczka do zębów. Możecie też zabrać
miniaturki żeli pod prysznic, na niektórych lotniskach można wziąć
prysznic, choć nie na wszystkich.
6.
Zanim dotrzesz na lotnisko zorientuj się co ma
ono do zaoferowania by dobrze się przygotować– w Kuala Lumpur na lotnisku był
normalny supermarket a w nim zwyczajne ceny, w Pekinie bardzo wygodne kanapy do
spania, w Sztokholmie bardzo wygodny na czekanie McDonalds, w Manili na
terminalu krajowym były dwa sklepiki i taki syf kiła i mogiła że aż mi wszystko
opadło jak sobie to teraz przypomniałam.
7.
Weź kocyk i dmuchaną poduszkę. Kocyk będzie
twoim najlepszym przyjacielem na pokładzie samolotu i na niekiedy zimnych
lotniskach.
8.
Jak już mówimy o kocyku, to warto wspomnieć o
lekach na uspokojenie. Nie mam na myśli jakiś mocnych tabsów po których nie
musisz lecieć samolotem żeby złapać odlot – polecam np. słabsze Calms lub nieco
mocniejszą Hydroxyzinę która niestety jest na receptę ale po niej tak cudownie
chce się spać że zasypiasz wszędzie. Dobre zwłaszcza dla osób które stresują
się lotem i mają problem z zasypianiem a chcą trochę odpocząć.
9.
Znajdź odpowiedni kącik i zabunkruj się tam na
długie godziny. Nie ważne czy to pod schodami, czy w rogu McDonaldsa, czy może
pod jakąś ścianą. Tam, gdzie nie ma zbyt wielu ludzi i gdzie będziesz mógł
chociaż odrobinę odpocząć. Bo wbrew pozorom, takie czekanie na lotnisku jest
męczące.
10.
Ostatnia ale najważniejsza rada którą warto
powtarzać aż do znudzenia– uważaj na swój bagaż. Nie zostawiaj go bez opieki,
po pierwsze możesz zapłacić karę, po drugie ludzie mogą ci podrzucić tam dziwne
świństwa. Np. na Filipinach strażnicy na lotnisku podrzucali do twojej torby
kulę od pistoletu, która jest towarem zakazanym dla zwykłego obywatela. Potem
brali cię na zaplecze i mówili ‘płacisz albo idziesz siedzieć’.
No i to już tyle na dziś!
W następnej notce pewnie przeniesiemy się na Borneo, do Kota
Kinabalu i pokażę wam na zdjęciach jak piękne jest to miasto i jak fajny mają
market. Do zobaczenia już niedługo!
Super post! Czekałam na takie informacje od Ciebie :) na bieżąco oglądałam Wasze piękne zdjęcia na instagramie :) Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń