Bilety do Penang kupiliśmy bardzo, ale to bardzo
spontanicznie. Przeczesując stronę AirAsia i myśląc 'Gdzie by tu jeszcze
pojechać?' natrafiliśmy na bardzo tanie bilety do Penang i z powrotem. Z tego
co pamiętam, każdy kosztował nas 20zł za osobę.
Penang słynie z kilku rzeczy. Pierwsza z nich, to ponoć mają
wyśmienite jedzenie. Tak dobre, że Lonely Planet w 2014 umieściło Penang na
pierwszym miejscu jeśli chodzi o jedzenie. Druga, to murale, dla których w
sumie tam pojechaliśmy, i trzecia to Świątynia Węży którą jako fanka wszystkie
zwierząt musiałam, po prostu musiałam zobaczyć.
W Penang wylądowaliśmy około 21, tanim autobusem (5zł)
dotarliśmy do centrum i do naszego hostelu. W porównaniu do tego co czekało nas
w Kuala Lumpur i co zastaliśmy wcześniej w hostelu w Kota Kinabalu, Penang było
świetne. Mieliśmy czyste łazienki, czysty pokój, dystrybutor z zimną i wrzącą
wodą, mały publiczny salon w którym wieczorami oglądaliśmy filmy i recepcję w
której cały czas mogliśmy otrzymać pomoc. Jedyny mankament to meczet zaraz obok
i brak szyb w oknach, które załataliśmy otrzymanymi w recepcji mapkami. Musicie
pamiętać, że nasza podróż była bardzo budżetowa więc tak przyziemne rzeczy jak
czystość i szybki internet były dla nas może nie luksusem, ale rzeczą z którą
rzadko się spotykaliśmy.
Po rozpakowaniu się wyruszyliśmy na ulicę w poszukiwaniu
tego pysznego, ulicznego jedzenia i przyznam szczerze że ochota na cokolwiek
przeszła nam po spotkaniu kilku szczurów wielkości mojego kota. Do tego
sprzedawcy nie byli zbytnio przyjaźnie nastawieni, nie wiem czemu. Z tym
jedzeniem to przyznam że nie użyliśmy, mimo że próbowaliśmy kilka razy.
Wybraliśmy się za to na poszukiwanie murali no i tutaj już
nam się bardzo podobało. W hostelu otrzymaliśmy mapkę na której rozrysowane
były wszystkie murale, więc w jedno popołudnie bawiliśmy się z innymi turystami
w detektywów i odkrywaliśmy wszystkie malunki w różnych, czasem bardzo
nieoczywistych zakamarkach :)
Na sam koniec, po drodze na lotnisko wybraliśmy się do
Świątyni Węży. Legenda głosi, że gdy wybudowano tam świątynię, wszystkie
okoliczne węże zaczęły się tam wślizgiwać, odebrano to jako głos z nieba i
zostały tam do dzisiaj. Za 17 złotych zakupiłam sobie nawet wstęp do farmy węży
na której mogłam pogłaskać i wycałować żółtego pytona. Chyba nigdy nie
dotykałam niczego bardziej gładkiego. :)
Przyznam że mam sentyment do Penang. Kto wie, jak wszystko
dobrze pójdzie, wrócę tam w przyszłym roku... :)